Polskie morze ma swoje uroki. Ma zalety, jakich brakuje w wielu ciepłych krajach. A więc: szerokie plaże z drobniutkim, jasnym piaskiem, spacery wzdłuż morza po piasku, piękne zachody słońca na morze, wydmy często naturalne z lasem sosnowym, swoista atmosfera, flądra lub dorsz z frytkami /choć niekoniecznie, odkryciem są dla nas ryby z pieca z warzywami/ i teoretycznie bliżej /choć patrząc na to ile jedziemy z Dolnego Śląska nad Bałtyk, a ile leci samolot np. do Grecji, to ta odległość jest względna/. Ale jest i druga strona medalu: jak już pisałam wcześniej na pogodę trzeba trafić, inaczej urlop polega na chodzeniu w deszczu od budki do budki i wydawaniu pieniędzy, do tego dochodzi jeszcze temperatura wody w Bałtyku. Z reguły jest ona zbyt niska, by można było zażywać morskich kąpieli /przynajmniej dla mnie/. I w tym względzie ten rok był wyjątkowy. 21 - 22 stopnie to jak na Bałtyk bardzo dużo. Wystarczająco jak dla mnie, by odważyć się na morskie kąpiele, choć nie obyło się bez szpil zimna... A wieczorami przepiękne zachody słońca, czyste z wpadaniem słońca do morza i oświetlające lekkie chmury na niebie tworzące przepiękne obrazy. Takich zdjęć zrobiłam w tym roku najwięcej. Zapomniałam jeszcze o cenach w sklepikach, które są odstraszające. Warto poszukać w pobliżu supermarketu i zaopatrzyć się na kilka dni choćby w napoje.
Który zachód słońca najpiękniejszy?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz