Kolejny dzień - poniedziałek i znowu piękna pogoda. Idąc tym samym tropem postanawiamy poznać od podszewki kolejny zamek, który odwiedzamy często, aczkolwiek z przewodnikiem okazji jak dotąd nie miałyśmy. Zamek Książ koło Wałbrzycha. Ale by do niego dotrzeć nie trzeba wybierać się wprost na parking, lecz przejść się pięknym parkiem książańskim wchodząc przez urokliwą Bramę Lwów już ze Świebodzic. Bilet na zamek ze zwiedzaniem wszystkich jego okazałości okazał się być dość drogim /37 zł/, więc "plądrowałyśmy " go przez kilka ładnych godzin. Mnie najbardziej zawsze zachwyca Sala Maksymiliana, w której odbywały się arystokratyczne bale z Pokojami Białym i Zielonym w sąsiedztwie. Właśnie natrafiłyśmy na piękną parę młodą szykującą się do zdjęć. Z opowieści Pani z ochrony dowiedziałyśmy się, że wesele było eleganckie, arystokratyczne /jedyne 100 tysięcy zł/ gdzie z listy gości można było wyczytać, że bawiły tu osoby z francuskiej i polskiej arystokracji. Mnie urzekła suknia Pani Młodej - prosta, gustowna i bardzo elegancka - śliczna wysoka dziewczyna z Wrocławia oraz przystojny Francuz. Niech żyją 100 lat.
Plądrowanie zamku to też piękne fotografie z czasów, gdy mieszkała w nim właścicielka księżna Daisy, ale przede wszystkim najwyższe i najniższe miejsce. Wieża zamkowa z widokiem na okolicę i podziemne tunele, których przeznaczenie w czasach wojny do dziś nie jest znane. Do tego piękne tarasy /magnat Michorowski w filmie "Trędowata" tam przechadzał się po swoich włościach/ , urokliwe kamienne balkony oraz gotycka winiarnia z grubymi ścianami z kamienia i krzyżowym sklepieniem /tak mi się wydaje/, z bardzo miłą atmosferą, gdzie Pani doradza, jakie wino wziąć do opiekanych pysznych pierogów ruskich:) Ta część zamku - najstarsza, gotycka jest najbardziej fascynująca.
Wtorek i znowu słońce. Nie wypadało zostać w domu. Okrężną drogą przez Wałbrzych, zresztą bardzo ciekawą /przez Jedlinę Zdrój, Jugowice, pomiędzy zielonymi wzniesieniami/ udałyśmy się do Walimia. Ponieważ tylko do tej miejscowości dojeżdżał bus, stąd należało rozpocząć wędrówkę w Góry Sowie. A więc droga przez długą miejscowość Rzeczka, która dobrze znana jest narciarzom /notabene tam byliśmy na nartach tylko raz - może stoki za strome, może śniegu za mało, może niezbyt dobrze przygotowane.../.
Trasa piękna, malownicza, sunąca między wzniesieniami, z widokiem na pensjonaty, urocze drewniane domki, pod koniec, przed Przełęczą Sokolą dosyć stroma. I wtedy zaczyna się główne podejście na Wielką Sowę, w weekendy mocno oblegane jako jedno z najkrótszych wejść, w tygodniu spokojne. Najpierw ostro pod górę do schroniska Orzeł, a stamtąd już tylko 140m wysokości bezwzględnej w górę i jest szczyt. Ale najpierw koniecznie należy zatrzymać się w schronisku - urokliwym, z charakterem, spojrzeć już na Kotlinę Kłodzką i podelektować się zupą gulaszową. Szlak na Wielką Sowę to droga przez świerkowe i bukowe lasy. Teraz są zielone, świeże przyrosty na iglakach, zapach igliwia w powietrzu. Na szczycie odremontowana wieża z widokiem na kotlinę. Ja zawsze wypatruję swojego domku w dole na równinach, z którego mam widok na Sowę.
I jeszcze droga powrotna, aż do przystanku w Rzeczce. Kolejny piękny dzień...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz